Zacznę od tego, że jestem osobą dość upierdliwą, a na dodatek wiedziałem, czego dokładnie oczekiwać podczas odsłuchu. Od mniej więcej 7 miesięcy szukałem zestawu, który zaspokoiłby moje oczekiwania przy zachowaniu racjonalnego stosunku ceny do jakości. Nie rzucałem się na lampę, jako, że ten przedział cenowy jest ciągle poza moim zasięgiem.
Woziłem ze sobą swoje ukochane głośniki podstawkowe Linn Index i męczyłem zestaw po zestawie. Ze wszystkich nw. zestawów Rotel miał to coś, przy zachowaniu oczekiwanej przeze mnie funkcjonalności i osiągalnej ceny. Drugim zestawem, który bardzo poważnie brałem pod uwagę był Audio Analogue Primo, ale, jako, że producent postanowił pozbawić swój sprzęt zarówno gniazda słuchawkowego, drugiego kanału na 2 parę głośników, wszelakich ustawień dźwięku czy choćby przycisków z podstawowymi funkcjami (wiele podstawowych funkcji obsługuje wyłącznie pilot), postanowiłem kupić Rotela.
Ale teraz czas na wrażenia odsłuchowe.
Sprzęt, na którym po raz pierwszy słuchałem Rotela (w salonie oczywiście) był już solidnie wygrzany i z moimi głośnikami grał niespodziewanie dobrze; tu ukłon do firmy Linn – ich głośniki wbrew dość niepozornego wyglądu są po prostu świetne i grały nienagannie z każdym testowanym zestawem). Po podłączeniu nowych klocków w domu dźwięk był dość zimny, obojętny i bez charakteru. Wszystko grało poprawnie, ale bez finezji. Przerzucałem płytę po płycie szukając osobowości w dobrze mi znanych nagraniach i nie mogłem się przekonać, czy oby Rotel w ogóle miał to coś. Po mniej więcej tygodniu, kiedy sprzęt był dobrze wygrzany, dźwięk nabrał jakby nowego kolorytu. Rotel prezentuje bas dość szybko i czysto nie ujmując średnicy i wokalom. Wysokie pasma oddawane są czysto, ale bez przebarwień. A średnica.... średnica gra z gracją i nie daje się wycofać na drugi plan. Oba Kocki charakteryzuje bardzo duża szczegółowość. Przesłuchałem już ok. 60 płyt i muszę powiedzieć, że odkrywam mnóstwo szczegółów w tych nagraniach, o których wcześniej nie miałem pojęcia. Wokale i fortepian Diany Krall, trąbka Miles Davisa, czy gitary Acoustic Alchemy zabrzmiały na nowo. Ibrahim Ferrer czy Ruben Gonzalez wręcz porywają a Cesaria Envora wywołuje uśmiech radości. Nie wiem na ile to zasługa Rotela a na ile niepowtarzalność Linn’a, ale sprzęt zachęca do słuchania. 45-letnie nagrania Ray Charlesa, które z racji czasów w jakich były tworzone pozostawiają wiele do życzenia, brzmią tak realistycznie, że zachęcają do zakupy gramofonu i winyli (co niebawem zamierzam uczynić).
Dodatkowym atutem jest przestrzenność i selektywność dźwięku. Składy orkiestrowe są czyste i nie ma tu mowy o zlanym w jedną całość dźwięku kupy instrumentów. Pomimo, że Rotel cechuje to, że nie ociepla i nie spowalnia dźwięku, uważam, że przy jazzie spisuje się jak należy.
Oczywiście to tylko moja subiektywna ocena